środa, 27 czerwca 2012

8. Rodzinny szok.



                                    

 Policzek ląduje na kolanie.
Obok mnie stygnąca herbata, postawiona na książce Pana Barker'a.
Z telefonu miga kot z Cheshire.
Dziś noc jest piękna. Będzie piękna.

Uparcie wzdycham i czuję silne zmęczenie. Jak zawsze. I jak zawsze muszę walczyć.
Tak jak odchodzić.

                                                                             ~*~

Piłyśmy razem herbatę. Siedziała cicho i wyszeptała;
- Em... czy powód... czy zawsze musi być powód?
Podniosłam wzrok.
- To tylko ułatwienie. Poza tym to ciąg. Zależy czego chcesz.
- Nie uważasz, że to trochę niesprawiedliwe?
- Wiesz co teraz powiem.
- Że nie ma sprawiedliwości?
- Lubię to, że czasem nie potrzebujemy słów.
Zatapiam się w herbacie.
- Ależ. Niesprawiedliwe jest to, że nie mamy wyboru wiesz? Że rodzimy się w Naszych rodzinach, z góry przydzieleni. A Nas, dokładnie Nas, mnie, Ciebie, Anię spod dwójki kształtuje rodzina, wychowanie, wpojone zasady, dom. Jesteśmy czystą kartką na której kreślą Nasi rodzice. Często cholernie brzydkie znaki. To niesprawiedliwe. Ukształtowana Nas rodzina. Czy tego chcemy czy nie.

I o tym chciałam napisać.
Wtedy bliska mi osoba siedząca przy moim boku - miała rację jednocześnie jej nie mając.
Nie ma tu mowy o "dobrych" czy "złych" rodzicach. To w tym momencie nie ma znaczenia.
Bo to na "kogo" trafisz przesądza. To loteria - tak uważasz? Przeznaczenie, los, ktoś układa swoje figury. Tylko to od Ciebie zależy czy będziesz pionkiem, konikiem czy hetmanem.
Rodzina Nas kształtuje. Tworzy. Każdy głupi to powie i zgodzić się z nim należy.
To dzięki swojej rodzinie poznałam, posiadłam, zniszczyłam to co dotychczas.
Nigdy nie chciałam być jak moja rodzina, choć bardzo ich kochałam. Do tej pory.
Pamiętam kilka silnych lekcji, pamiętam tony słów pięknych i jedno cięte jak brzytwa, które przez lata gniło w mojej duszy. Nieistotny jest kilogram dobra, ważny jest gram zła prawda?
To, że Twoja matka codziennie Ci powtarzała jaki jesteś wspaniały. A pewnego popołudnia wykrzyczała, że Cię nienawidzi, że jesteś bezużyteczny.
Spadek.
Poczucia siebie, ach.
Wpojone wartości, to co trzeba, to co nie trzeba. Tak naprawdę to przykre. Przykre jest to, że ktoś Was krzywdzi nie zdając sobie z tego sprawy. Głupotą. Ależ nie- nie chcę obrazić Twojej matki.
Zrozum mnie. Miłość idzie w parze z innymi uczuciami.
Musisz wiedzieć, że możesz z sobą zrobić wszystko. Dostałeś szkołę życia, dostałeś w mordę, dostałeś też najczystszą miłość. I teraz zamiast brnąć w to dalej, stój i zastanów się. 

"Wiesz co jest największą tragedią tego świata? Ludzie, którzy nigdy nie odkryli, co naprawdę chcą robić i do czego mają zdolności. Synowie, którzy zostają kowalami, bo ich ojcowie byli kowalami. Ludzie, którzy mogliby fantastycznie grać na flecie, ale starzeją się i umierają, nie widząc żadnego instrumentu muzycznego, więc zostają oraczami. Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć.”

Nie ma nic złego w matce która wmawia swojemu synkowi, że jest idealny. Piękny. Najcudowniejszy.
Ale w matce która rzuca, że jest życiowym niedorajdą, idiotą - widzimy rysę.
Lepiej to pierwsze, myślą. Po co dziecko ma się bać, po co mu zaniżona wartość?
Ach. Przez wiele lat też tak myślałam. Byłam stworzeniem tak zakompleksionym, uważającym, że kompletnie nic mi się nie należy. Nic dobrego nie trafi, bo jestem niczym. Tylko, że jestem tak bardzo niczym, że aż kimś.
To co mi zafundowano - było szkołą życia. Sama musiała wyjść z gówna, sama musiałam... poradzić sobie z swoją psychiką. Wybrać.
Nie jestem zadufana - nigdy nie będę, jestem pełna pokory. Wpływ pośredni mieli na mnie rodzice, ale to ja wybrałam. Rozumiesz? Mogę zrobić wszystko, chociaż moja karta była już nakreślona i było trudniej.
Wpojono mi też siłę nauki. Po prostu się ucz. Idź na studia, kształć się, zdobywaj świat, pieniądze są ważne, nauka i kariera też. Byłam bardzo przekornym dzieckiem, ale mimo to patrzyłam na to bystrym okiem. Mimo, że nie lubiłam się uczyć, potrafiłam znaleźć momenty by to zrobić. Też się zatrzymałam, powiedziałam stop. Wiem, że człowiek niewykształcony może być inteligentny. Ale moja droga potrzebowała wiedzy. Potrzebuje. Studia? Miałam możliwość, więc wskoczyłam, to była nowość, zmiana - a je mimo trudu lubię. Czuję na sobie "oko matczyne" przejmujące się "moją karierą". Z tym, że ja już nie przejmuję się czyimś przejmowaniem.
Nigdy nie było tak, że byłam sama - zewsząd otaczały mnie zwierzęta. Mój ojciec nigdy nie wygonił mnie z przyniesioną przybłędą, brudnym kotem czy chudym psem - wiedziałam, że zawsze znajdę w nim oparcie. Nie wyrzucał mnie z psiej budy i nie budził kiedy spałam z psem na łóżku lub nie reagował kiedy kucałam przed kotem. Oddając mu cześć. Lub robiąc pogrzeby. Patrząc na śmierć. Rozumiał i pogłębiał moją miłość. Mam ją do dziś.
Bo wybrałam. Chciałam.
Nie muszę ryczeć, że mi każą chodzić do Kościoła i grać ateistę. Rozumieją. Już.
Wbici są w schematy. I nie chcą z nich wyjść. Ja wyszłam, pieprząc ich myślenie często niestety - typowego Polaka. Po prostu schematy.
"- pójdziesz ze mną do Kościoła?
pyta mnie Młody gotując wodę.
- nie.
- Bezbożnico. Nie wierzysz?
- wierzę.
- w co? Jaka religia?
tłumaczę.
- nie rozumiem, odpowiada mi zrezygnowany po czym rzecze "że niby stworzyłaś swego Boga? Przecież go nie ma. Musisz należeć do czegoś, tam jest Bóg. Buddyzm? Judaizm? Stworzyłaś nową religię?"
Ach głuptasie myślę. Lekko się uśmiecham. Każda religia jest taka sama. Tak jak i Bóg który jest wszędzie.
Robię sobie herbatę i znikam w pokoju.
- miałam dziś koszmar - mruczę ledwo żywa z kubkiem kawy.
- jaki?
- byłam w ciąży. Bliźniaczej. I w dodatku nie strzeliłam sobie w łeb. I płakałam. Chodziłam i płakałam. Z rozpaczy. W łazience. Pamiętam, że siedziałam w łazience i koszmarnie drapałam brzuch, wiesz z nienawiści.
- uważam, że jesteś chora i i tak dorobisz się kiedyś dzieci.
Tym razem po prostu dopijam kawę.

Och rzucam tu samymi "negatywnymi przykładami". Nie, bo wszędzie są te ciepłe momenty. Dużo.
Zawsze miałam wybór i nigdy nie mogłam uciec. Uczyli mnie. Do jakiegoś momentu życia tak i Ciebie Drogi Człowieku rodzice mnie uczyli i kształtowali. Tworząc coś.
Dopychając do muru.
I jest moment w życiu z którego każdy powinien zdać sobie sprawę. Że strzepujesz okruszki i od muru się odbijasz. Możesz wrócić tą samą drogą i możesz go przeskoczyć.
I tworzyć siebie. Z tym bagażem którym masz - zmieniać to, przekonywać, kształcić.
Dostałeś 100 razy w dupę? Wiesz co z tym zrobisz. Zmieniaj poglądy. Co w tym złego?
Bardzo współczuje ludziom zabitym w niewidzialny kajdan, gaszonym przy każdym "ale uważam..." "ale chciałbym..."
Nigdy nie chciałam być jak moi rodzice. Nie chciałabym być nerwowa, moi znajomi nie znają osoby spokojniejszej ode mnie choć kurwami śmiem rzucać często.
Nigdy nie liczyła się dla mnie opinia innych, bo po jakimś- czasie umiałam się w nich wpasować. Uwielbiałam robić na przekór, przy "Pani nie powinna" oczy mi błyszczą. Cóż. I tak nie zrobię czegoś co by mnie kosztowało tego czego bym nie chciała.
Moje wartości i wartości mojej rodziny są pomieszane. Inne piramidy. Inne.
Mimo miłości, bo prawdziwa miłość daje wolność, wybór i ból.
Lepili Cię przez X czasu a potem wypuszczają. Muszą. Albo się zerwiesz, albo sami to zrobią. Albo jest Ci wygodnie w mentalnym kurwidołku. Ach, wiesz - masz cholernie tyle wyborów. Czy to nie pięknie?
Tyle pól walk. Stawić czoła demonom z przeszłości.
To już Cię upoważnia do przejścia przez swoje człowieczeństwo Cny Człowieku.

Rozmawiamy z sobą jeszcze długo.
Dochodzimy do sedna i je omijamy. Śmieję się. Ona też. Mimo bólu.
"Spójrz kim teraz jesteśmy."
Nawijam dreda na palec.
"Najbardziej w sobie lubię zrozumienie, wiesz?"
Ona się do mnie uśmiecha. "To zrozumienie."
Bo tego nauczyłam się sama. Zrozumiałam.
Przez to co stworzyli w połowie moi rodzice. I los.

Jesteśmy w stosunku do siebie szczerzy. Chyba, że pasuje Nam co innego.
Wiem, że moja rodzina zawsze będzie przy mnie.
Pamiętam słowa "oddałem Ci serce" pamiętam słowa "zrobię dla Ciebie wszystko. Wszystko."
Najciekawsze jest to, że jest to idealną prawdą.
Bo w tej miłości, Twoje przeobrażenie jest najważniejsze.
 I nie. Nie musisz ranić. Musisz zrobić to tak umiejętnie by Cię zrozumiano. Lub zaakceptowano.
Ucz się.







                                                                            ~*~

2 komentarze:

  1. to był jakiś bunkier chyba..czy Odyn wie co. Im bliżej się podchodziło tym większy ogarniał lęk, niepokój, dziwne uczucie strachu..

    OdpowiedzUsuń